Kortowo, Korto, Kortau, Totenkopf – wiele nazw, jedno miejsce. Pierwsza z nazw jest czysto współczesna, używana na co dzień; kolejne natomiast stanowią odpowiedniki o podłożu językowo-etnicznym. „Korto”, to nic innego jak „stary las”, „Totenkopf” natomiast oznacza tyle co „Trupi Czerep”. Właśnie z tym ostatnim wiąże się znaczna część historii współczesnej tego miejsca.
Pierwsze ślady ludzkiej bytności na tych terenach datuje się na 8 tysięcy lat przed naszą erą, jednak jest to sfera na tyle odległa, że nie do końca należy poświęcać jej więcej czasu. W jakikolwiek sposób potwierdzone dane dotyczące społeczeństw mieszkających na tych ziemiach sięgają Vw. n.e., czyli okresu, na który wskazują szczątki znalezione na cmentarzach. Jeśli natomiast chodzi o początki stałego osadnictwa, można tutaj mówić o czasach około-krzyżackich. W późniejszym czasie Kortowo zostało wcielone w granice Olsztyna.
Najmroczniejszy okres dla tego miejsca niewątpliwie stanowi wydarzenie mające miejsce w 1882r. – wydanie zgody na budowę zakładu psychiatrycznego, które to przełożyło się na czasy znacznie nam bliższe, czyli II Wojnę Światową. Zakład sam w sobie stanowił jedną z największych i najnowocześniejszych placówek tego typu na terenie Prus Wschodnich. Rozwinięty węzeł sanitarny, możliwość odwiedzin bliskich, zapewniona całodobowa opieka. Po jakimś czasie jednak, osoby, których bliscy zostali umieszczeni w tym miejscu dostrzegali, że kontakty są utrudniane na wszelkie możliwe sposoby, stan zdrowia mieszkańców nigdy się nie poprawiał. Jedyną kwestią, co do której można użyć określenia „constans” było to, że wśród chorych, z biegiem czasu, zwiększał się odsetek śmiertelności i zaginięć.
Rzeczą oczywistą jest natomiast fakt, że aż do 1939 nikt nie podejrzewał, iż placówka ta stanie się czymś więcej niż tylko zakładem leczniczym – nawet pomimo dość niekonwencjonalnych metod leczniczych stosowanych w tamtych czasach. W początkowym okresie II Wojny Światowej, część zakładu została nawet przekształcona w lazaret.
Co było pierwszym znakiem wskazującym na tak daleko idące zmiany? Tak zwana akcja „T-4”, co w praktyce oznaczało szeroko zakrojoną sterylizację osób z obciążeniami genetycznymi, która to akcja rzutowała na program rozległego stosowania eutanazji w przypadku takich ludzi.
Co tak naprawdę się wydarzyło? Z biegiem miesięcy i lat zakład zmieniał powoli i stosunkowo niezauważalnie profil z leczniczego na badawczy. Skupiano się na samych zaburzeniach psychicznych, a nie podmiocie tych zaburzeń. W samym Olsztynie krążyły plotki na temat tego, co naprawdę się tam dzieje, jednak przez długi czas były właśnie tym – plotkami, niepotwierdzonymi doniesieniami. Mówiło się o tym, że na porządku dziennym było stosowanie operacji na otwartych mózgach, stosowaniu krzeseł elektrycznych, głodzeniu pacjentów – czy też stosowniejszym byłoby powiedzenie obiektów badawczych. Nazwa „Kortowo” stała się synonimem potwora, którym straszono ludność.
Części badanych w pewnym okresie udało się uciec i to właśnie na podstawie ich relacji dowiadywano się co naprawdę dzieje się w zakładzie. Morderstwa, rozczłonkowywanie, nabijanie, gwałty, rozliczne inne sposoby tortur –tak właśnie prezentowało się prawdziwe oblicze tego miejsca. Takie „metody badawcze” generowały zaskakującą liczbę ciał, czym jednak nikt tak naprawdę się nie przejmował, włączając w to okoliczną ludność. Każdy borykał się ze swoimi problemami i ostatnią rzeczą, na którą ktokolwiek miał ochotę, to wplątać się w jeszcze większe problemy i skończyć w taki sam sposób, jak osoby psychicznie chore, umieszone w placówce. W późniejszym czasie rozpoczęły się akcje przesiedleńcze. Ludność napływowa początkowo osiedlała się blisko siebie, nie chcąc zapuszczać się na obrzeża ze względu na zagrożenie atakiem ze strony Rosjan. Dawni mieszkańcy Prus Wschodnich zostali wymordowani, a ci który mieli na tyle szczęścia, iż przeżyli wojnę – uciekli. Okoliczne tereny zostały zamieszkane przez Obywateli Ziem Odzyskanych, co przekłada się na to, że istnieje ograniczona ilość źródeł, z których można czerpać informacje dotyczących morderstw dokonywanych na pacjentach Zakładu dla Umysłowo Chorych. Także los niemieckich lekarzy, którzy pracowali w Zakładzie stoi pod znakiem zapytania. Zamieszkiwali oni willę na dzisiejszej ulicy Warszawskiej, a mówiąc dokładnie – miejsce, gdzie obecnie znajduje się budynek nr 107. Personel placówki, razem ze swoimi rodzinami odbierali sobie życie przez powieszenie; stąd też nazwa „Dom Wisielców”. Niejednokrotnie podejmowano próby wyjaśnienia okoliczności tych zdarzeń, lecz nie udało się to do dziś. Możemy tylko przypuszczać, że niemieccy lekarze woleli sami sobie odebrać życie, wyprzedzając tym samym los, jaki mieli im zgotować Rosjanie.
W kwestii Rosjan natomiast – 21 stycznia 1945 roku zajęli oni Olsztyn. Dwa dni wcześniej, w ośrodku została przeprowadzona akcja ewakuacyjna, jednak tylko z nazwy. W praktyce było temu bliżej do spędzania bydła z pastwisk – pochód tak zwanych pacjentów w asyście lekarzy, został doprowadzony na dworzec kolejowy i słuch po nich zaginął. Według dokumentacji przewozowej mieli oni trafić do Prabut, jednak nigdy tam nie dotarli. Tak czy inaczej, gdy wojska rosyjskie wjechały na teren Kortowa, miejsce to wydawało się całkowicie wymarłe. Nawet ten względny spokój nie trwał jednak długo. Zgodnie z relacją dziewiętnastoletniej wówczas olsztynianki, która w kilkudziesięcioosobowej grupie cywilnych uciekinierów po północy 21/22 stycznia 1945 roku opuszczała miasto dzisiejszą aleją Warszawską - płonął już wtedy duży, trzyskrzydłowy blok szpitalny położony najbliżej drogi wylotowej z miasta w kierunku Dorotowa i Olsztynka. Osobiście widziała ona wtedy sceny, które wręcz ją sparaliżowały i na zawsze zapadły w jej pamięci. Pośród odgłosów wystrzałów i przeraźliwego krzyku dostrzegła ona ludzi wyskakujących z okien objętego ogniem budynku. Ludzie ci, szukając ratunku przed płomieniami, gromadzili się na parapetach okien, a kiedy płomienie zaczęły ich dosięgać, skakali na zewnątrz, spadając bezwładnie z dużej wysokości na ziemię. Ponosili śmierć na miejscu lub byli dobijani z broni ręcznej. Pojedynczym osobom, które udawały martwe albo zdołały zagrzebać się w śniegu lub ukryć pod różnymi przedmiotami lub trupami, los pozwolił ujść z życiem i nad ranem wydostać się poza Kortowo.
Można tutaj również przytoczyć spisane przez pewną pielęgniarkę wydarzenia z tej nocy. Zgodnie z jej przekazem Rosjanie podpalali budynki używając miotaczy ognia, paląc wielu pacjentów żywcem. Osoby które nie zostały spalone były rozstrzeliwane w miejscach gdzie je znaleziono. Większe grupki ludzi rozstrzeliwano na placykach wokół pawilonów. Ci którym udało się uciec byli ścigani po całej okolicy, uśmiercani strzałami lub oblewani płonącą cieczą. Dwóm chorym udało przedrzeć się do pobliskiej wsi Jaroty, gdzie ukrywani byli przez tamtejsze rodziny. Po dwóch godzinach Rosjanie trafili do gospodarstwa po śladach pozostawionych na śniegu i ujęli zbiegów. Wywiezieni oni zostali w nieznanym kierunku. Kolejny uciekinier wytropiony został w Gutkowie i zgładzony na miejscu. Rosjanie za wszelką cenę chcieli zatrzeć wszystkie ślady zbrodni popełnionej w Kortowie. Znane są też losy ludzi którym udało się zbiec. Pewien mężczyzna uciekł z podpalonego przez Rosjan budynku i schował się pod stertą senników i przez dwa dni udawał martwego. Następnie przez kilka dni przedzierał się w kierunku Giżycka. Ostatecznie udało mu się dotrzeć do swojej rodzinnej wsi Orłowo, gdzie zaopiekowali się nim znajomi.
W kwestii całej historii tego miejsca pozostaje wiele pytań, a jeszcze więcej rodzi się po uzyskaniu odpowiedzi na poprzednie. Podstawowymi jednak są: Czy zamęt wojenny w jakikolwiek sposób usprawiedliwia te działania? Co tak naprawdę działo się w zakładzie przed wkroczeniem tam Armii Czerwonej? I co ważniejsze: Ile jeszcze nie wiadomo na ten temat?
Karol Mierzejewski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz