piątek, 19 kwietnia 2013

Biologu-absolwencie, proszę o sobie coś powiedzieć

Witam serdecznie...

Powinienem się przedstawić, ponieważ tak wypada. Więc by zachować zasady dobrego wychowania tak też uczynię. W dowodzie opisano mnie jako Łukasz Żebrowski. Nazwisko zapewne nic nikomu nie mówi - może i dobrze. Przemawiać powinny fakty, historia i czyny.

Fakty i Historia

Faktem jest to, że od lat pacholęcych interesowałem się światem. Każde stworzenie podczas rozwoju poznaje swój wszechświat. Początkowo były to pytania kierowane do "rodzinnej starszyzny",  jednakże wiele odpowiedzi nie satysfakcjonowały rozwijającego się indywiduum. Za pieniążki z świnki kupowałem książki na miarę swojego rozwoju intelektualnego. Pojawiały się upragnione odpowiedzi, lecz pojawiały się kolejne pytania...  Jak działa żarówka... Rozżarzony drucik + gaz = światło.  Czy gwiazdy też mają rozżarzone druciki? Jak wielkie muszą być gwiazdy? W jakiej odległości są one od Ziemi? Ile lat ma Ziemia? A jak...? A dlaczego...? A po co...?

Same pytania... Kolejne książki. Astronomia, archeologia, biologia, ekologia, fizyka (tylko teoria) ...
Wiedza, wiedza, wiedza... W końcu do mnie dotarło, że nie jestem w stanie uzyskać satysfakcjonujących mnie odpowiedzi na wszelkie nurtujące mnie pytania. Wybór nie był iście dramatyczny. Okazał się nawet bardzo oczywisty... biologia.

Każdy skutek ma swoją przyczynę. Przyczyn było wiele, a jeżeli mogę sprecyzować - moja rodzina. Ludzie, których pasje są ściśle związane, ze światem ożywionym. Z jednej strony wędkarze, drugiej grzybiarze i ogrodnicy. Osoba z zewnątrz powie - nudziarze. Być może...  Ogień został podłożony pod stos, który pali się po dziś dzień.

Początkowo "wylądowałem" w Państwowej Podstawowej Szkole Muzycznej. Rodzina była na NIE. Choć z takim osłem (oślątkiem) ciężko było rozmawiać. Dostałem się do szkoły i ją ukończyłem. Między lekcjami chodziłem na grzyby, na ryby i na psoty. Sukcesy muzyczne też udało mi się osiągnąć, choć Mt. Everest to nie był. Skromne stypendium artystyczne, od Ministra Kultury, było ukoronowaniem lat ciężkiej nauki, ćwiczeń i wyrzeczeń.

Myślałem, że dalej będzie już tylko z górki. Myślałem tak tylko przez wakacje dzielące podstawówkę i liceum. Sam już nie wiem, co mnie pokusiło by iść do klasy o profilu matematyczno-fizycznym. Czułem się jak kwadratowy, zielony zając w bajce o różowych, okrągłych misiach.

Na całe szczęście trwało to tylko 3 lata. Na szczęście, ponieważ zdobyłem w klasie wielu dobrych kolegów, z którymi cały czas utrzymuje kontakt. Nasza "parszywa piątka" nie jest już parszywa, ale jest nadal piątka.  Ostatnią klasą przed maturą była klasa biologiczno-chemiczna. Wiedziałem, że w końcu znalazłem swoją orbitę w moim małym wszechświecie. Matura była dla mnie katastrofą. Czułem się jak biały karzeł przed implozją. Biologia mi słabo "poszła" - tylko na "czwórę". Reszta nie miała już dla mnie znaczenia.  Pojawiły się myśli: "Z takimi ocenami to ty nigdzie się nie dostaniesz, a na pewno nie na stomatologię!"

Faktycznie. Dwa podejścia na Akademię Medyczną i fiasko (choć dostałem się na zaoczne to i tak fiasko).  Później krótki epizod z Ochroną Środowiska w Gdańsku i pomyłka z papierami. Papiery zamiast na biotechnologię "zawędrowały" na biologię.  

Nie ma tego złego... Nie taki diabeł straszny...  Na drugim roku zostałem postawiony przed wyborem tragicznym. Musiałem wybrać "lepsze hobby". Wybór padł na grzyby. W ten właśnie sposób napisałem pracę licencjacką "Charakterystyka mikologiczna zespołu Tilio-Carpinetum". Praca magisterska też dotyczyła mikosocjologii...

Czas studiów i "studiowania" dobiegł końca.

Czyny...

Koniec studiów i "do pracy rodacy".  Początkowo pracowałem w Call-center... (jakoś nie wiem co mam napisać, więc pozostawię przerwę)
..............................................................................................
..............................................................................................

Kolejna praca. Sprzedawca w nowej placówce sieci sklepów Vinotti. Meble i akcesoria domowe stały się dla mnie bardzo znane, bardzo... Sprzedaż bezpośrednia i kontakt z ludźmi wydawały mi się cudowne. Przede wszystkim kontakt z ludźmi. Po raz kolejny rzeczywistość zweryfikowała moje wyobrażenia i po raz kolejny nastąpiła zmiana.

Kolejna zmiana... Wydawać by się mogło, iż w końcu trafiłem na pracę, która ma coś wspólnego z wykształceniem. (Chociaż w pewnym sensie miała, ponieważ ukończyłem Zarządzanie i Marketing w Służbie Zdrowia). Słowo klucz - marketing.

Kolejnym stanowiskiem, które miałem przyjemność piastować to Account Menager (obsługa klienta) w branży POLIGRAFICZNEJ !!! Co ma piernik do wiatraka? Biednemu to i wiatr w oczy.
Okazało się, że udało mi się odpowiedzieć na jedno z wielu pytań. Jak się produkuje książki?! Choć z nich samych tego się nie dowiedziałem. Przygoda z papierami, materiałami pokryciowymi, okienkami produkcyjnymi dawała mi wiele satysfakcji. Do czasu...

Postanowiłem odejść z firmy i obrać własną drogę... w poligrafii, na własny rachunek.  Wbrew pozorom wszystkie decyzje, nawet te złe, mają pozytywny wydźwięk na "tu i teraz".  Jak to się dzieję, że pomimo wielkiego zapału i pasji, nie udaje się wykorzystać swojej wiedzy w pracy?  Otóż okazuje się, że można. Czasem dzieję się to w bardzo nieprzewidywalnych okolicznościach.

Kilka słów na koniec

Co mnie uszczęśliwia? Co daje mi satysfakcję? Odpowiedź jest banalnie prosta. Tu i teraz...

Łukasz Żebrowski
(absolwent biologii)
http://lukaszzebrowski.blogspot.com/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz