poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Folk knowledge contra NFZ

Wiedza sprzed ponad 50 tysięcy lat świadczy o zakorzenianiu świadomości na temat leczniczej działalności ziół. Staroegipski papirus medyczny Ebersa z XV w p.n.e. zawierał w przybliżeniu około 900 recept; w skład których wliczały się obok ziół także minerały i pochodne składniki odzwierzęce.

Współczesne czasy, mimo ciągłego dostępu do naturalnej medycyny, uniemożliwiają swoim tempem i presją absolutnemu zawierzeniu i oddaniu lecznictwu sprzed kilkudziesięciu tysięcy lat. Chociaż wiemy coraz więcej, świadomość i dostęp do wiedzy mamy ogromne, to farmakologia i propozycje terapii lekarzy szprycują nas chemią i fabrykantami. Homeopatia i ziołolecznictwo wymagają czasu, cierpliwości, konsekwencji i potężnej determinacji. Specyfiki apteczne dają efekty szybciej, idą w parze z pędem XXI wieku - napakowują człowieka i pompują go do gotowości, by jak najprędzej stanął w szranki z wyzwaniami w wyścigu korposzczurów.

W tym zabieganiu i wirze powinności, nawet zwolennicy Matki Natury zapominają się nierzadko, chcąc nadążyć za życiem. Dopadło i mnie. Pewnego wczesnowiosennego ranka już się nie podniosłam. Poważna choroba kręgosłupa przewartościowała moje życie, namieszała, pozmieniała i narzuciła typowy proces leczenia służby zdrowia. Najpierw ładują arsenałem leków na wszystko: na ból, na mięśnie, na układ nerwowy, na kości. Gdy okazujesz się trudnym przypadkiem, który nie daje się tradycyjnie zaleczyć, zapraszają ochoczo na salę operacyjną, gdzie obok szans na cudowne ozdrowienie, możesz liczyć na jakiś przypadkowy paraliż, porażenie nerwu, uszkodzenie zwieracza tudzież dożywotnie kalectwo.
Uporem maniaka kontynuuję ciągłe sesje fizjoterapeutyczne i rehabilitacje, ale w pewnym momencie ta kolekcja leków zaczęła mnie przerażać. W taki to sposób przyjrzałam się bliżej zapomnianym specyfikom naturalnym, które być może przyniosą jakąś optymalną ulgę w rekonwalescencji.

Powszechnie na narząd ruchu poleca się preparaty wapniowe, najlepiej z ostryg - bo te są z największym sukcesem przyswajane przez organizm, ponadto by wapń dobrze się wchłaniał wprost do kości, dochodzi witamina D z dodatkiem witaminy K2. Na układ neurologiczny - naturalne bogactwo kompleksu witamin z grupy B - drożdże. Maść polecana na problemy reumatologiczne czy bóle mięśniowo-stawowe, często stosowana przez dyskopatów, to maść z sadła świstaka, niestety w moim przypadku nie okazała się trafna i nie spełniała swoich właściwości przeciwbólowych.

Do tego oczywiście remedium na bóle i kontuzje, czyli mieszanka mięty, rozmarynu, kamfory, mentolu, kasztanowca zwyczajnego, eukaliptusa i arniki w formie popularnie znanej maści końskiej. Dodatkowo kilka innych powszechnych środków, które także zawiodły, w tym olejek z arcydzięgla, wyciągi z papryczki chilli i goździków.

Czy zatem nowo-prastare, wyszperane "cudeńka" mają szansę zadziałać? Tego nie wiem. Niemniej jednak zapragnęłam dowiedzieć się więcej i spróbować. Na pierwszy ogień poszedł żywokost - bardzo atrakcyjny i często stosowany w medycynie ludowej.

Żywokost lekarski (Symphytum officinale) znany jest także pod nazwami żywego gnatu czy kosztywału. Można się także zetknąć z określeniem go jako polskim żeń-szeniem, ze względu na wygląd jego korzenia - z zewnątrz ciemnobrunatnego, wewnątrz białego. Zasięg występowania rozpościera się na obszar niemal całej Europy i Azji aż po rejony wschodniej Syberii. W Polsce jest pospolity, można go spotkać w okolicach "wodnych" - blisko rowów, brzegów zbiorników, kanałów; obejmuje swoim występowaniem cały obszar niżowy i rejony podgórskie. Symphytum officinale jest byliną sięgającą do metra wysokości, która charakteryzuje się szorstkim i gęstym "owłosieniem" liści oraz łodyg. Kwitnie na różowo, fioletowo, czasem na biało; w stylu rurkowych dzwoneczków.

Jak sama nazwa polska sugeruje, jego rolą ma być przywracanie kości do życia, stąd też szerokie zastosowanie w przeszłości podczas leczenia złamań, skręceń, zwichnięć czy stłuczeń. Nazwa łacińska wywodzi się od słowa oznaczającego wzmacnianie, zespolenie czy łączenie w jedność. W tym celu prokostnym stosowano zarówno drogę doustną jak i zewnątrzustrojową - smarowanie kontuzjowanych/chorych miejsc specjalnie przygotowaną maścią, np. na tłuszczu gęsim. Picie żywokostu miało swoje zastosowanie także przy innych schorzeniach, głównie układu pokarmowego i układu oddechowego. Wierzono bowiem w jego zdolność "powlekającą" ściany żołądka i jelit, co łagodziło objawy bólowe i odbudowywało błony śluzowe oraz "ściągającą" - przyśpieszając gojenie i regenerację. Sprzyjało to hamowaniu krwawień z przewodu pokarmowego, łagodzeniu stanów zapalnych, stosowano go na leczenie wrzodów żołądka, uważając że jego stosowanie przyspiesza ich gojenie się i zabliźnianie. Działanie ściągające i powlekające wykorzystywano także w regeneracji i leczeniu stanów zapalnych jamy ustnej, gardła i krtani. Z dawnych podań można wyczytać, iż żywokost ze swoim szerokim spektrum zastosowań, z sukcesem walczył z oparzeniami, odmrożeniami, różnego typu trudno gojącymi się ranami, żylakami, egzemą skórną, a także z ogólnie pojętą odpornością - ze względu na pobudzanie mechanizmów obronnych organizmu i zdolnością zwiększania liczby leukocytów obojętnochłonnych. Wiódł prym jako ziele o właściwościach odżywczych i wzmacniających, stosowany był przy leczeniu anemii, rekonwalescencji, wyczerpaniu. Irlandczycy spożywali go celem naprawienia "niedobrej krwi" i poprawienia jej krążenia. Można znaleźć porady zalecające stosowanie go przy problemach kobiecych, np. przy bólu piersi.
Liście żywokostu mają zastosowanie kosmetyczne, jak to obiegowo nazywam - prourodowe. Łagodzą podrażnienia, są idealne dla cery przesuszonej. Sprawdzają się w formie maceratu, nawilżającego toniku, okładu czy naparu. Doustne stosowanie żywokostu aktualnie jest zakazane, głównie ze względu na uszkadzanie wątroby przez toksyczne alkaloidy pirolizydynowe. Badania dowiodły, że długotrwałe zażywanie tych alkaloidów doprowadza do stopniowego uszkadzania miąższu wątroby, które w początkowej fazie jest niedostrzegalne. Objawia się zwiększaniem rozmiarów komórek, zwłóknieniami, przerostem tkankowym w przewodach żółciowych aż do marskości wątroby. Ta w wyniku uszkodzeń staje się wyraźnie wrażliwa na wszelkiego typu czynniki mutagenne, co często prowadzi to reakcji rakotwórczych. Podobnego typu uszkodzenia mogą ów alkaloidy doprowadzać w płucach, tworząc gruczolaka płatów płucnych. Paradoksalnie tak szkodliwa substancja występuje w żywokoście obok takich, które w zasadzie wątrobę powinny chronić - mam tu na myśli kwas fenolowy, litospermowy (o działaniu także gonadotropowym) - stąd rozmaite kontrowersje na temat tej rośliny. Zwolennicy doustnych dawek twierdzą, że szkodliwe substancje występują w naparstkowych ilościach i przy umiarkowanym prowadzeniu leczenia niczego nie zniszczą. Podpierają się oczywiście wielowiekową tradycją i świetnymi rekomendacjami zielarzy. Z drugiej strony można odnaleźć wiele negatywnych doniesień - obok wyników naukowych nad wspomnianymi alkaloidami - takich jak np. informacje na temat zgonów od spożycia ziela żywokostu. W świetle tego sporu Unia Europejska wycofała żywokost z listy ziół zastosowania wewnętrznego i tym samym wszelkie herbatki, nalewki, smażony żywokost (niektórzy dorwali go nawet w formie frytek) odeszły do lamusa. Pozostała jedynie sposobność zastosowania żywokostu zewnętrznie. Korzeń żywokostu zbiera się tradycyjnie na jesień (ewentualnie niektórzy polecają zbierać go wczesną wiosną, jeszcze przed rozwojem liści), zawiera alantoinę, która usprawnia rozrost kości. Zamiast jednak czekać na odpowiednią porę, można udać się do sklepu zielarskiego, gdzie kremy, maści i żele żywokostowe są dostępne.

Niezbędna w leczeniu żywokostem jest ogromna doza regularności w stosowaniu. I czas. Bo z nim zazwyczaj przychodzi uzdrowienie.

Angelika Maria Gomolińska
Biologia, studia doktoranckie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz