Konwenty czyli zloty miłośników fantastyki, to dobra okazja do popularyzacji wiedzy biologicznej (czytaj część pierwszą eseju o smokach z probówki). Dla tych, którzy nie wyobrażają sobie, jak mogłyby wyglądać tego typu prelekcje i strawne wykłady, mam kilka propozycji. Podzieliłam co prawda wykłady na różne typy, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby radośnie je przeplatać, składać, rozdzielać, czy wymyślić własne. To raczej luźne porady na temat „Jak fantastycznie mówić o biologii”.
Pierwszym i najbliższym sercu naukowca sposobem jest ograniczenie się do prezentowania czystej nauki. Ten typ wymaga od prelegenta (poza merytoryczną wiedzą biologiczną, oczywiście) zapoznania się z najnowszymi trendami panującymi w fantastyce (co na dobrą sprawę ogranicza się do wpisania zapytania w okno wyszukiwarki). W modzie są eksperymenty genetyczne? Przedstawmy więc wykład dla laików o podstawach manipulacji genetycznych, koniecznie poparty barwnymi i spektakularnymi przykładami. Modne są mikroorganizmy? Zapoznajmy słuchaczy z najciekawszymi gatunkami i podstawami mikrobiologii. Zawsze w modzie są też trucizny, więc można by było opowiedzieć o trujących właściwościach roślin znanych i mniej znanych. Jeśli na konwentach w ogóle spotyka się prelekcje biologiczne, to należą one właśnie do tego typu.
Drugi sposób prezentacji to obalanie mitów. Wymaga większego rozpoznania fantastycznego lub folklorystycznego terenu, gdyż trzeba się zorientować, jakie mity i nieprawdy najczęściej pojawiają się w fantastycznych książkach lub filmach. Po czym wybieramy zbiorek opowieści dziwnej treści na zadany temat i mówimy, jaka w danym przypadku jest prawda. Innym wariantem jest zebranie ludowych mitów dotyczących zwierząt czy roślin i próba poszukania ich korzeni w biologii tych organizmów.
Trzecim typem może być poprawianie twórców. Tu jednak trzeba wykazać się nie tylko znajomością oryginalnego dzieła, ale także taktem i rozpoznaniem intencji twórcy. Przykładowo, w cyklu „Lewiatan” Scotta Westerfelda (świetna, młodzieżowa literatura przygodowa, polecam) występują już na początku XX wieku organizmy modyfikowane genetycznie, w tym olbrzymie statki powietrzne, oplątane swoistą siecią zależności biologicznych. Nie ma sensu dowodzić, dlaczego modyfikacje genetyczne w owym czasie nie mają racji bytu. Lepiej skupić się na tym, na drodze jakich reakcji bakterie we wnętrzu statku wytwarzają wodór i dlaczego, wbrew usilnym namowom autora, nie możemy tego statku nazwać ekosystemem (rozumianym jako system samowystarczalny). Nie ma też sensu analizować pod tym kontem twórczości klasyków gatunku (przede wszystkim Tolkiena i Lewisa), bo ich światy przesiąknięte są magiczną mocą sprawczą boskiego pochodzenia, co oddala je od przyziemnych spraw metabolizmu.
Ostatnim typem, wymagającym największego wysilenia wyobraźni jest zaprzęgnięcie nauki w służbę fantazji (jeśli ktoś oglądał programy typu „Fantastyka w laboratorium”, wie, o co chodzi). Jak to się ma do biologii? Bardzo prosto – wystarczy prawdziwą, realną widzę objaśnić na całkiem fantastycznych przykładach. Weźmy takiego smoka (trzeba przy tym pamiętać, że najpopularniejszy wizerunek smoka w fantasy znacznie różni się od tego popularyzowanego w baśniach). Możemy na tym przykładzie objaśnić wszelkie przystosowania do lotu, jakie przyjdą nam tylko do głowy. Możemy powiedzieć mnóstwo o aerodynamice. Dalej, możemy się zastanowić, jakie substancje może wyprodukować, aby móc pluć ogniem i jakie białka powinna wytwarzać śluzówka jego pyska, aby uniknąć poparzeń. Potem, ustalając, że metabolizm nowoczesnego smoka jest zbliżony do metabolizmu ptaków drapieżnych, można wspomnieć to i owo o pojemności środowiska i spróbować oszacować, jak dużego terytorium potrzebuje nasz drapieżnik. Na końcu zaś rozważyć, czy bardziej korzystna byłaby dla niego strategia rozrodcza r czy K. Tego typu rozważania można zastosować do każdej fantastycznej istoty. Można też promować odkrycia genetyki. Przykład? „Jak przerobić człowieka na tolkienowskiego Uruk hai” – i już mówimy o najnowszych odkryciach ewolucji molekularnej, o tym, który gen odpowiada za jakie przemiany i jakim czynnikiem można jego działanie odwrócić. To wszystko oczywiście czysta abstrakcja, ale ileż rzeczywistej wiedzy można dzięki niej przekazać.
Mam nadzieję, że te rozważania natchną kogoś do odkrycia, że fantastyka nie jest bez sensu, że jest ważna dla nauki. Może już niedługo na konwentach zaroi się od biologicznych prelekcji? Miejmy nadzieję, że tak.
Magdalena Drysiak (http://kronikaksiazkoholika.blogspot.com)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz