Większość osób słysząc, że zdecydowałam się na studia doktoranckie puka się w czoło z jednoznaczną miną ukazującą swoje zdegustowanie. „Też nie masz, co robić… chce Ci się…Żyć nauką, beznadzieja…” Nigdy nie rozumiałam, i chyba nie zrozumiem ich toku rozumowania. Będąc na studiach III° jestem tą samą osobą, którą mieli okazje poznać. Zmieniło się tylko moje podejście do życia, sposób patrzenia na świat oraz lata… Jestem ciągle Natalią, która ma problemy, aby rano wstać, gdy nieubłaganie dzwoni budzik, która cieszy się na myśl o piątku i wolnym popołudniu, który może spędzić w stajni… A to, że chce się dalej uczyć i rozwijać? Zawsze chciałam wiedzieć więcej niż musiałam. Czy w takim razie istnieje lepsze rozwiązanie niż studia doktoranckie, które chociaż w pewnym stopniu są w stanie „zasklepić” moją lukę niewiedzy? Według mnie, nie. A studia III° to nie wyrok, studenci natomiast to nie cyborgi, dla których powietrzem są publikacje a pożywieniem laboratoria… Jesteśmy zwykłymi, młodymi ludźmi z marzeniami, aspiracjami, z ciągłą chęcią pogłębiania swojej wiedzy, jak i również ze swoimi pasjami…
Jest godzina 18, wiatr mocno hula nad polami przeganiając liście. Słońce już dawno zaszło a chmury zakryły grubą warstwą niebo… Otwieram drzwi, zapalam światło. Słyszę szelest słomy przeplatany z cichutkim rżeniem koni. Otwierają powoli zaspane oczka i patrzą, który to z właścicieli przyjechał, aby obdarować go pysznymi łakociami w formie marchewek, jabłek, cukru bądź ususzonego chleba. Stoję przed boksem Darwina, mojego najcudowniejszego podopiecznego. Zawadiacko patrzy na moje kieszenie, wystawia uszka i delikatnie chrapkami podskubuje moją kurtkę, sprawdzając gdzie schowałam dla niego smakołyki. Nie czując ich, nerwowo kopie nogą w boks, pokazując swoje rozczarowanie moją postawą. Po chwili z drugiej kieszeni wyciągam jabłko, które szybko znika z mojej ręki. Już jest dobrze, zadowolony kręci się, po boksie, jakby chciał mnie popędzić, mówiąc „no chodźmy już pojeździć, no szybko, nudzi mi się, może pojedziemy w teren nad jezioro jak ostatnio?” Zaczynam go czyścić, następnie wyciągam ogłowie, czaprak, siodło, ochraniacze. Jest gotowy, wsiadam. Znikamy z lesie…
Każdy z nas, z tak zwanych „naukowców”, posiada swoją odskocznię od życia codziennego, od monotonnej pracy, nieprzespanych nocy. Moje pierwsze życie, poukładanej, grzecznej i ciągle pędzącej gdzieś wraz z dzisiejszym światem Natalii pozostawiam po przekroczeniu progu stajni, moje drugie życie zaczyna się właśnie tutaj. Zapach siana, cichutkie rżenie koni, dźwięk stukających podków i wystające z boksów łby działają na mnie jak narkotyk. Zapominam o uciekającym czasie, o pracach, które miałam wykonać na wczoraj, o nieprzeczytanych artykułach. Po wizycie w stajni dostaję nadprogramowy zastrzyk energii, który pozwala mi wykonać te wszystkie czynności znacznie szybciej i bardziej efektywnie niż normalnie. To tak naprawdę dodaje mi sił, napędza moją motywację, wyzwala we mnie chęć do pracy w laboratorium, do walki z administracją i przetargami, do wyszukiwania nowych dodatkowych środków finansowych na moje badania.
Praca na uczelni to nie tylko praca badawcza i doświadczalna, to nie praca w wymiarze 8 godzinnym, którą kończymy, zamykamy drzwi i idziemy do domu zostawiając wszystko do przysłowiowego „jutra”. To ciągła, praktycznie 24 godzinna analiza wyników, wyciągania wniosków i wyszukiwania nowych pomysłów, które można by wykorzystać w kolejnych etapach badań. Dlatego, aby mieć siłę na ciągłe borykanie się z przeciwnościami losu, musimy mieć swoją odskocznie dla zachowania równowagi. Ja swoją już dawno znalazłam i wiem, że dzięki koniom, osiągnę i przetrwam wszystko!
Natalia Smulska
I rok studiów doktoranckich
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz