Mówię, że mam trzy zawody i każdy z nich z innych powodów: zawód z rozsądku - analityk medyczny, zawód z miłości - biolog, zawód z zaskoczenia - dziennikarz. Patrząc wstecz mojej niedługiej kariery zawodowej - niczego nie żałuję, z każdego doświadczenia czerpałam, co najlepsze. A czego nauczyły mnie studia? Przede wszystkim odwagi!
Po maturze świat dla młodych staje otworem. Po egzaminie dojrzałości (ja swój zaliczyłam jeszcze w starym systemie, w roku 1998) ma się wrażenie dokonania czegoś niezwykłego i wielkiego ... nawet jeśli na świadectwie ma się same tróje.
Gdy oznajmiłam, że idę na studia, moi nauczyciele z liceum się śmiali - mówili, że sobie nie poradzę. Nawet pani z biologii, słysząc, że właśnie na ten kierunek się wybieram, złapała się za głowę. Nie inna była reakcja pań w dziekanacie toruńskiego uniwersytetu: „Pani napewno chce studiować? Z takimi ocenami?” Ale nie dałam za wygraną. Zdawałam na 3 uczelnie: Olsztyn, Poznań i właśnie Toruń. Wszędzie zdałam, ale jak to bywa, byli ode mnie lepsi, choćby w ocenach na świadectwie.
Podcięte skrzydła? W życiu! Nie teraz - pójdę za rok. Póki co, postarałam się o „zastępstwo” uniwersytetu. Padło na Medyczne Studium Zawodowe. Pomysł nie głupi, pomyślałam wówczas, zawód i w dodatku jakie przygotowanie do przyrodniczych studiów! Przez 2 lata uczyłam się na przyszłego diagnostę. W takich szkołach jest ogromny plus - zamiast wbijania do głowy mnóstwa teorii - po pierwszym roku od razu na szeroką wodę - praktyka w szpitalu. Nie ma zmiłuj - trzeba było pobierać krew, hodować bakterię i oglądać tkanki. Ech, do tej pory z sentymentem wspominam pracę w szpitalu - kontakt z mądrzejszymi ludźmi, rozszerzenie wiedzy o własnym organizmie i jego niedoskonałościach - do tej pory przydaje się ta medyczna wiedza.
Co do zawodu i przygotowań na studia nie myliłam się. Ba, nawet chciałam zmienić kierunek i zamiast biologii studiować dalej analitykę medyczną. Ale co to za przyjemność powtarzać to samo? Poza tym tęskno mi było do realizacji skończenia wymarzonego kierunku. I poszło! Tym razem dużo lepiej - dostałam się do Olsztyna i Bydgoszczy. Wygrało Kortowo - chyba jedyne takie miasteczko uniwersyteckie w Polsce.
Niestety po kilku zajęciach przyszło pierwsze rozczarowanie - fizyka, matematyka. Co te przedmioty robią na biologii? I ta ogromna ilość teorii. Na szczęście z wiosną przyszła odwilż także w tej kwestii - zaczęły się zajęcia w terenie. Pierwsze trzy lata - nuda! Ale potem, gdy wybrałam już specjalizację - biologia środowiskowa - było tylko lepiej. Jak się potem okazało, studia to nie tylko sale wykładowe i czytanie książek. Moim zdaniem to właśnie wtedy zaczęło się studiowanie z prawdziwego zdarzenia.
Jeszcze na trzecim roku pojechałam na pierwszą w życiu konferencję, o ironio - do Torunia, na ten sam wydział, na który zdawałam pierwszy wstępny egzamin. Sami doktorzy, profesorowie i ja biedna studentka z moją skromną prezentacją. Poszło lepiej, niż sobie wyobrażałam. W moich oczach to był sukces - udało się opowiedzieć, odpowiedzieć na pytania. Samoocena wzrosła niesamowicie - a poza tym znów - cenne doświadczenie. Potem były jeszcze warsztaty prezentacji naukowej, kolejne dwie konferencje. Z tego wyniosłam najwięcej. Nie bałam się już wystąpień przed szerszą publiką, złamałam w sobie opór na pisanie. Jednak najciekawszym doświadczeniem studenckim były praktyki w ośrodku edukacji ekologicznej w Olsztynku.
Nie dość, że narodzić się we mnie musiały zdolności pedagogiczne, to jeszcze sama musiałam pisać sobie scenariusz zajęć, karty prac itp. Dodam tylko, że na kurs pedagogiczny na studiach się nie zapisywałam. Z trójką innych studentów pracowaliśmy w biurze programowym, trzeba więc było też liznąć trochę organizacji turystycznej i wiadomość z animacji czasu wolnego. A potem jeszcze zrobić postery z zajęć i opisać wrażenia w uniwersyteckim miesięczniku - nie lada wyzwanie!
Przyszedł też czas na pisanie pracy magisterskiej - dla jednych przykry obowiązek - dla mnie ogromna przyjemność i satysfakcja. Sama wybrałam obiekt badań, sama pobrałam materiał do badań, sama go systematyzowałam. Z pomocą swoich akademickich nauczycieli oznaczałam, no i z pomocą promotora pracę napisałam. Po obronie - ogromna duma i pewność, że nauczyłam się czerpać nie tylko makrobentos z wodnych zbiorników, ale także wiele z codziennego życia.
Studia - inaczej sobie to wyobrażałam - zbyt poważnie i sztywno, a było przyjemnie i z perspektywy czasu bardziej doświadczalnie niż z początku oceniałam. Jednego tylko żałuję, że nie wykorzystałam szansy studiowania za granicą - choć przez pół roku, jak proponował program Erasmus - to była jedyna rzecz, której się przestraszyłam. Potem z opowiadań znajomych dowiedziałam się, że niepotrzebnie.
Potem robiłam wiele rzeczy i zawsze nie na długo: praca w markecie, w banku, firmie sprzedającej sprzęt przyrodniczy czy w laboratorium. W rezultacie pewnego dnia odpowiedziałam na ogłoszenie jednej z lokalnych gazet - szukano dziennikarza. Poszłam, choć nie widziałam w sobie szczególnych zdolności w tej materii. Napisałam próbne teksty - wyszło nieźle. Po roku pracy doczekałam się ogólnopolskiej nagrody dziennikarskiej - w dalekiej mi dziedzinie - biznesie. Ta praca przynosi wiele satysfakcji i dzięki niej czasem zdarza się znów kontakt z przyrodą.
Wiem, że w życiu nie wolno się niczego bać, trzeba wierzyć w siebie i w to co się robi... i ryzykować. Bo tylko odważni wygrywają! A odwagi nauczyć się można, choćby tak jak ja - na studiach.
Justyna Jaskólska-Kurpiecka
Po maturze świat dla młodych staje otworem. Po egzaminie dojrzałości (ja swój zaliczyłam jeszcze w starym systemie, w roku 1998) ma się wrażenie dokonania czegoś niezwykłego i wielkiego ... nawet jeśli na świadectwie ma się same tróje.
Gdy oznajmiłam, że idę na studia, moi nauczyciele z liceum się śmiali - mówili, że sobie nie poradzę. Nawet pani z biologii, słysząc, że właśnie na ten kierunek się wybieram, złapała się za głowę. Nie inna była reakcja pań w dziekanacie toruńskiego uniwersytetu: „Pani napewno chce studiować? Z takimi ocenami?” Ale nie dałam za wygraną. Zdawałam na 3 uczelnie: Olsztyn, Poznań i właśnie Toruń. Wszędzie zdałam, ale jak to bywa, byli ode mnie lepsi, choćby w ocenach na świadectwie.
Podcięte skrzydła? W życiu! Nie teraz - pójdę za rok. Póki co, postarałam się o „zastępstwo” uniwersytetu. Padło na Medyczne Studium Zawodowe. Pomysł nie głupi, pomyślałam wówczas, zawód i w dodatku jakie przygotowanie do przyrodniczych studiów! Przez 2 lata uczyłam się na przyszłego diagnostę. W takich szkołach jest ogromny plus - zamiast wbijania do głowy mnóstwa teorii - po pierwszym roku od razu na szeroką wodę - praktyka w szpitalu. Nie ma zmiłuj - trzeba było pobierać krew, hodować bakterię i oglądać tkanki. Ech, do tej pory z sentymentem wspominam pracę w szpitalu - kontakt z mądrzejszymi ludźmi, rozszerzenie wiedzy o własnym organizmie i jego niedoskonałościach - do tej pory przydaje się ta medyczna wiedza.
Co do zawodu i przygotowań na studia nie myliłam się. Ba, nawet chciałam zmienić kierunek i zamiast biologii studiować dalej analitykę medyczną. Ale co to za przyjemność powtarzać to samo? Poza tym tęskno mi było do realizacji skończenia wymarzonego kierunku. I poszło! Tym razem dużo lepiej - dostałam się do Olsztyna i Bydgoszczy. Wygrało Kortowo - chyba jedyne takie miasteczko uniwersyteckie w Polsce.
Niestety po kilku zajęciach przyszło pierwsze rozczarowanie - fizyka, matematyka. Co te przedmioty robią na biologii? I ta ogromna ilość teorii. Na szczęście z wiosną przyszła odwilż także w tej kwestii - zaczęły się zajęcia w terenie. Pierwsze trzy lata - nuda! Ale potem, gdy wybrałam już specjalizację - biologia środowiskowa - było tylko lepiej. Jak się potem okazało, studia to nie tylko sale wykładowe i czytanie książek. Moim zdaniem to właśnie wtedy zaczęło się studiowanie z prawdziwego zdarzenia.
Jeszcze na trzecim roku pojechałam na pierwszą w życiu konferencję, o ironio - do Torunia, na ten sam wydział, na który zdawałam pierwszy wstępny egzamin. Sami doktorzy, profesorowie i ja biedna studentka z moją skromną prezentacją. Poszło lepiej, niż sobie wyobrażałam. W moich oczach to był sukces - udało się opowiedzieć, odpowiedzieć na pytania. Samoocena wzrosła niesamowicie - a poza tym znów - cenne doświadczenie. Potem były jeszcze warsztaty prezentacji naukowej, kolejne dwie konferencje. Z tego wyniosłam najwięcej. Nie bałam się już wystąpień przed szerszą publiką, złamałam w sobie opór na pisanie. Jednak najciekawszym doświadczeniem studenckim były praktyki w ośrodku edukacji ekologicznej w Olsztynku.
Nie dość, że narodzić się we mnie musiały zdolności pedagogiczne, to jeszcze sama musiałam pisać sobie scenariusz zajęć, karty prac itp. Dodam tylko, że na kurs pedagogiczny na studiach się nie zapisywałam. Z trójką innych studentów pracowaliśmy w biurze programowym, trzeba więc było też liznąć trochę organizacji turystycznej i wiadomość z animacji czasu wolnego. A potem jeszcze zrobić postery z zajęć i opisać wrażenia w uniwersyteckim miesięczniku - nie lada wyzwanie!
Przyszedł też czas na pisanie pracy magisterskiej - dla jednych przykry obowiązek - dla mnie ogromna przyjemność i satysfakcja. Sama wybrałam obiekt badań, sama pobrałam materiał do badań, sama go systematyzowałam. Z pomocą swoich akademickich nauczycieli oznaczałam, no i z pomocą promotora pracę napisałam. Po obronie - ogromna duma i pewność, że nauczyłam się czerpać nie tylko makrobentos z wodnych zbiorników, ale także wiele z codziennego życia.
Studia - inaczej sobie to wyobrażałam - zbyt poważnie i sztywno, a było przyjemnie i z perspektywy czasu bardziej doświadczalnie niż z początku oceniałam. Jednego tylko żałuję, że nie wykorzystałam szansy studiowania za granicą - choć przez pół roku, jak proponował program Erasmus - to była jedyna rzecz, której się przestraszyłam. Potem z opowiadań znajomych dowiedziałam się, że niepotrzebnie.
Potem robiłam wiele rzeczy i zawsze nie na długo: praca w markecie, w banku, firmie sprzedającej sprzęt przyrodniczy czy w laboratorium. W rezultacie pewnego dnia odpowiedziałam na ogłoszenie jednej z lokalnych gazet - szukano dziennikarza. Poszłam, choć nie widziałam w sobie szczególnych zdolności w tej materii. Napisałam próbne teksty - wyszło nieźle. Po roku pracy doczekałam się ogólnopolskiej nagrody dziennikarskiej - w dalekiej mi dziedzinie - biznesie. Ta praca przynosi wiele satysfakcji i dzięki niej czasem zdarza się znów kontakt z przyrodą.
Wiem, że w życiu nie wolno się niczego bać, trzeba wierzyć w siebie i w to co się robi... i ryzykować. Bo tylko odważni wygrywają! A odwagi nauczyć się można, choćby tak jak ja - na studiach.
Justyna Jaskólska-Kurpiecka
Brawo Justyna! Oby więcej było takich osób jak Ty, które w studiowaniu widzą coś więcej niż tylko ślepe wkówanie teori. Gratuluję znalezienia swojej drogi w życiu i co najważniejsze czerpania z tego tyly radości. Pozdrawiam gorąco! Ania Krysiak
OdpowiedzUsuń