środa, 6 czerwca 2012

Smok z probówki, czyli czemu nie promuje się nauki fantastyką? (cz. 1)

Wiele się mówi o promowaniu nauki, o popularyzowaniu wiedzy i poszerzaniu horyzontów. Organizuje się z tej okazji mnóstwo akcji, takich jak Noc Biologów czy festiwale nauki. Wszystko to są bardzo szczytne inicjatywy i bardzo potrzebne, zważywszy na ilość odwiedzających tego typu imprezy, wszystkie jednak zakładają, że to lud spragniony wiedzy przyjdzie napić się z jej krynicy. A gdyby tak spróbować inaczej? Gdyby wiedzę zabutelkować u źródła i wyjść z nią do ludu? Możliwość taką dają np. konwenty fantastyczne.

Czym są konwenty i dlaczego są specyficzne? Cóż, pod tą tajemniczą nazwą nie kryje się nic innego, jak zlot miłośników fantastyki. W Polsce organizuje się ich kilkanaście rocznie (a gdyby doliczyć wszelkie zjazdy fanów pomniejszych działów tego bloku popkultury, np. gier czy komiksów, byłoby znacznie więcej). Czemu publiczność ta miałaby być wyjątkowa? Dlatego, że to pasjonaci. Dla wielu naukowców przeczytanie powieści science fiction w młodości stało się bodźcem do pogłębiania wiedzy, które ostatecznie skończyło się dyplomem. A jeszcze więcej fanów po prostu lubi posłuchać ciekawej prelekcji.

Problem polega na tym, że na tego typu imprezach biologia jest praktycznie nieobecna. Dominują wszelkie odmiany historii, czasem socjologia, nieco języko- i kulturoznawstwa, sporadycznie medycyna, klimatologia czy archeologia. Biologiczne prezentacje można by było policzyć na palcach jednej ręki. Dlaczego tak się dzieje? Przecież nie dlatego, że brak chętnych słuchaczy na tego typu wykłady. Tym bardziej nie dlatego, że fantastyka nie oferuje odpowiedniego materiału (science fiction coraz częściej bazuje na mikrobiologii i genetyce, a i ze zwykłej, przaśnej fantasy można wiele wycisnąć). W czym więc problem?

Przyczyn może być kilka. Najbardziej prawdopodobna jest taka, że po prostu nikt nie wpadł na pomysł, aby zgłosić się do organizatorów z podobnym tematem. W końcu trzeba być blisko środowiska, aby w ogóle dowiedzieć się, że istnieje coś takiego, jak konwenty. Poza tym, trzeba trochę w fantastyce „siedzieć”, żeby wiedzieć, co akurat jest na topie i jak doprawić wykład fantastyczną omastą, żeby słuchaczy zainteresować. A przede wszystkim, trzeba uwierzyć, że tak można promować naukę.

Kolejną przyczyną może być to, że naukowcy wstydzą się. Obawiają się, że mogą być kojarzeni z rzeczami niepoważnymi, nienaukowymi, które źle wpłyną na ich autorytet. Obawy te mogą dotyczyć głównie osób spoza środowiska – w końcu wielu twórców fantastyki i aktywnie działających fanów ma doktorat, często nie jeden i ich autorytetom nie dzieje się krzywda z tego powodu. Osobiście śmiem twierdzić, że prowadzenie prelekcji na konwentach może sprawić, że zostanie się ulubieńcem studentów, zachwyconych, że wykładowcę interesuje to samo, co ich.

A może po prostu chodzi o to, że naukowcy nie wiedzą, o czym i jak mogliby mówić, łącząc merytoryczną wiedzę z fantastyką? Jak mówić o nauce, aby nie popadać w fantasmagorie i rzeczy niestworzone? Cóż, osobiście uważam, że w tym przypadku nie ma nic złego w opowiadaniu o rzeczach niestworzonych. Trzeba tylko dokładnie zaznaczyć, gdzie kończy się nauka, a zaczyna fantazja.

Dla tych, którzy nie wyobrażają sobie, jak mogłyby wyglądać tego typu prelekcje czy strawne dla fanów wykłady, mam kilka propozycji. Podzieliłam co prawda wykłady na różne typy, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby radośnie je przeplatać, składać, rozdzielać, czy wymyślić własne. To raczej luźne porady na temat „Jak fantastycznie mówić o biologii”. Zaczynajmy więc.

Magdalena Drysiak (studentka biologii, czytaj jej blog)
c.d.n

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz